Witam na stronie poświęconej mojemu życiu zawodowemu. Zapraszam i polecam.

kontakt

+48 604 247 170

organizacje

współpraca

Pomyślałem… „Bóg się narodzi” I jest też w coachingu

Idą święta Bożego Narodzenia. Jest to czas, w którym  wielu z nas myśli trochę więcej o Bogu. Również należę do tych osób. Zadaję sobie setki pytań o Boga i szukam odpowiedzi, podobnie jak miliony ludzi wokół, przede mną, teraz i w przyszłości… Jako coacha i psychologa, czyli osobę zawodowo zajmującą się komunikowaniem z innymi, jeden obszar szczególnie przykuwa moją uwagę, a mianowicie jak Bóg mówi do nas? Jak się z nami komunikuje? Czy to znaki, słowa, emocje? Jeśli mówi, to zapewne również w coachingu – pomaga  w pracy z klientem, ułatwia odnalezienie najlepszych rozwiązań.

Tu, Drogi Czytelniku, należy Ci się słowo wyjaśnienia. Otóż, wierzę w Boga i  czuję we wszystkim Jego obecność. Wierzę w siłę, wielką, wszechobecną, wszechogarniającą, uniwersalną, istniejącą w każdym zakątku wszechświata i zarazem tym wszechświatem będącą. Wierzę, że wszyscy „znani” ludziom bogowie i bożkowie są emanacją tej siły, symbolem, jaki my ludzie jesteśmy w stanie odczytać i zrozumieć. Wierzę też, że my sami jesteśmy emanacją, fizycznym obrazem Boga. Wierzę w bezkresną, nieopisywalną ludzkim językiem dobroć Boga. Mógłbym jeszcze długo wymieniać, ale wróćmy do coachingu. W tym, jak we wszystkim, oczywiście też jest Bóg. Jednak znaki, które nam daje nie zawsze są łatwe do odczytania. Czasami czujemy jego wsparcie bardzo mocno, czasami słabiej. Coaching może trzymać się rzeczywistości lub wymagać wzniesienia ponad codzienność, w bardziej metafizyczne rejony…

Wiele razy podczas coachingu czułem – pewnie jak każdy coach – obecność czegoś wielkiego, dotknięcie Boga, a to w olśnieniu intuicji, wielkim kroku naprzód w rozwoju klienta, niezwykłości rozwiązań i tak dalej, i tym podobne… Ale długo będę pamiętał dwa przypadki, kiedy Bóg był wyjątkowo silnie obecny w mojej pracy z klientem – i teraz przytoczę je, aby dać świadectwo 🙂

Pamiętam moje pierwsze kilkudniowe szkolenie z coachingu. Uprzedzono uczestników, że po kilku dniach otrzymamy zadanie domowe: spotkać się z kimś ze znajomych i przeprowadzić pierwszą sesję coachingu. Zapobiegliwie, nieco wcześniej umówiłem się na taką sesję z moim kolegą. Zadzwoniłem w dniu poprzedzającym spotkanie, aby potwierdzić szczegóły. Kolega powiedział mi, że właśnie wykryto u niego ciężką, możliwe, że śmiertelną chorobę i „chyba nawet się już teraz na coaching nie nadaje. Chciałby, ale uważa, że w tej sytuacji, niewiele może mu pomóc…”. Co zrobić – pomyślałem – zrezygnować ze spotkania i potwierdzić tezę „nie ma nadziei”, czy spotkać się? Ale czy sobie poradzę? A jeśli spotkanie pójdzie w takim kierunku, że zamiast pomóc koledze pogorszę jego samopoczucie? Co robić? I wtedy poczułem w sobie jakąś siłę, coś jakby zdanie „Będę przy was i pomogę…” I to właśnie był Bóg. I pomógł bardzo. Mój kolega dobrze się czuje i ma w sobie dużo siły – to ja, kiedy się spotykamy, czerpię od niego radość życia i nadzieję na przyszłość. Oczywiście, nie wszystko to „wziął” z tamtej sesji, ale mam nadzieję, że dzięki swojej pracy i Bogu, mój kolega tam właśnie otworzył swoje źródło czegoś, co nazywam „siłą i blaskiem”.

Kilka miesięcy później byłem na dużym wielodniowym szkoleniu z coachingu. Któregoś dnia trenerzy przyprowadzili grupę swoich znajomych i znajomych znajomych, abyśmy z nimi prowadzili indywidualne sesje coachingowe. Wylosowałem panią w średnim wieku. Klientka stawia za cel sesji: „więcej nadziei na przyszłość”. No dobrze, zatem szukajmy – zaczynam zadawać pytania o obecną sytuację klientki, aby znaleźć obszar na którym zaczniemy razem „budować” nadzieję. I znajduję… bardzo ciężkie życie, utrata pracy, choroba, problemy rodzinne i wiele innych nieszczęść. Poza tym brak perspektyw, brak pomysłów, poczucie beznadziei, brak perspektyw i jeszcze raz brak perspektyw. „A może, proszę Pani, z tej strony… nie tu jeszcze gorzej…” Ratunku!!! Co robić? Jak z tego wybrnąć, jak pójść do przodu? Ale przecież klientka mimo wszystko żyje, oddycha, chodzi… No, właśnie, dokąd chodzi? I zaczęliśmy rozmawiać o tym, co klientka robi w ciągu dnia, dokąd chodzi. Okazało się, że pośród tych wszystkich nieszczęść, klientka czasem wraca do domu przez park, przy którym jest kościół. I wchodzi do niego. Klientka wierzy w Boga i modli się. Chciałby umieć modlić się inaczej, nie odklepywać formułki – rozmawiać z Bogiem od siebie, o swoich sprawach. Dalszą część sesji poświęciliśmy na układanie modlitw, a właściwie na modlitwę. I z każdym słowem czułem, jak wypełnia ją spokój i pojawia się w tym ciężkim życiu „siła i blask”. Od Boga.

Cóż jeszcze mogę dodać? Czy powinien życzyć moim koleżankom i kolegom coachom i sobie samemu więcej takich sesji? Nie zrobię tego, gdyż wierzę, że jest ich tyle, ile powinno być. Poza tym, przypominam z jak trudnymi sytuacjami życiowymi ta „boska interwencja” bywa związana. Opisuję to i namawiam do podobnych przemyśleń (może w świąteczny czas), bo dobrze jest wiedzieć, że Ktoś przy nas jest i pomoże, kiedy zajdzie taka potrzeba 🙂

Wpis obublikowano 5 grudnia 2012 w kategorii Pomyślałem

Dodaj komentarz